Co by w Buczy zrobił Stawrogin? - polemika Grzegorza Przebindy z Andrzejem de Lazari

Nie szukajmy winowajców Buczy hen, w rosyjskiej literackiej klasyce XIX wieku. Nie przybliży nas to ani o milimetr do przykładnego ukarania prawdziwych oprawców.
 

Dwa, jak wiadomo, fundamentalne pytania rosyjskiej inteligencji, wywodzące się jeszcze z połowy XIX wieku, brzmią dziś szczególnie ostro i aktualnie: „Kto winien?" i „Co robić?".

Pierwsze z nich to źródłowo tytuł powieści Aleksandra Hercena z 1846 r., stawiającego sobie i rodakom dramatyczne pytanie o przyczyny archaicznego despotyzmu w Rosji Mikołaja I (1825-55). A i dzisiejsi Rosjanie - ci oczywiście, którzy obecną wojnę Rosji przeciw Ukrainie uznają za jedną z największych katastrof geopolitycznych XXI wieku - także zadają sobie pytanie, czy jest ona efektem imperialnej konieczności dziejowej, czy też raczej wynika ze zbrodniczego woluntaryzmu śmiertelnie chorego na imperium człowieka.

Drugie pytanie, „Co robić?", to oczywiście tytuł powieści z 1862 r. Nikołaja Czernyszewskiego, bardzo notabene przez Ukraińców do dziś szanowanego za zrozumienie dla ich narodowej odrębności. Dziś w Polsce i Ukrainie lubi się jednak przypominać i jednocześnie potępiać innych rosyjskich twórców, na czele z Fiodorem Dostojewskim i czemuś Lwem Tołstojem.

Lew Tołstoj poza podejrzeniem

Jakiś czas temu opublikowałem w „Wyborczej" artykuł „Znam coraz więcej uczciwych Rosjan" (11 czerwca), gdzie wyraziłem przekonanie, którego nie wyprę się nigdy: „Za Buczę i Mariupol nie są odpowiedzialni Dostojewski ani Tołstoj. Ani sprawiedliwi Rosjanie, którzy działają przeciw Putinowi nie od dziś. A i tak zbierają cięgi za to, że są Rosjanami".

Prof. Andrzej de Lazari, z którym, mimo różnić poglądów, znam się i przyjaźnię na swój sposób dokładnie 30 lat, podjął ze mną w tej kwestii na Wyborcza.pl częściową, acz istotną polemikę (21 czerwca):

„Z prof. Przebindą znamy się i cenimy od wielu lat, choć światopoglądy mamy różne i niekiedy inaczej interpretujemy historię oraz otaczającą nas rzeczywistość. Ja także znam wielu uczciwych Rosjan, którzy chcą być Europejczykami, a nie brutalnymi Eurazjatami, toczącymi wojnę w imię mitycznego »rosyjskiego świata«, i wspieram Grzegorza, gdy tych uczciwych broni. Zgadzam się również z nim, że pacyfista Lew Tołstoj, nauczyciel Mahatmy Gandhiego, wykluczony z prawosławnej Cerkwi za swoje poglądy, w żadnej mierze nie jest odpowiedzialny za rosyjskie zbrodnie w Buczy i Mariupolu.

 

Nie zgadzam się natomiast, by winę za te zbrodnie zdejmować z Fiodora Dostojewskiego. Mówię tu, rzecz jasna, o pośredniej winie rosyjskiego ideologa skrajnego nacjonalizmu, a nie o winie autora »Zbrodni i kary«.

»Moralnym autorytetem dla Rosjan powinien stać się Fiodor Dostojewski, jego zaś światopogląd podstawą nowej ideologii kraju«. Takie wnioski oficjalne media wyciągnęły z osobistego udziału Putina w otwarciu Moskiewskiego Domu Dostojewskiego trzy miesiące przed najazdem na Ukrainę. Obecność Putina w tym muzeum miała być swoistą kontynuacją jego wystąpienia na plenarnej sesji Klubu »Wałdaj«, w którym zarysował ideologię »zdrowego konserwatyzmu« dla Rosji".

Miłosz zajmował się nim przez całe życie

Oczywiście Dostojewski święty nie był - zajmując się nim dokładnie już tyle lat, ile przyjaźnię się z Andrzejem de Lazari, po wielekroć odnosiłem się krytycznie do skrajnego nacjonalizmu autora „Biesów", zauważonego skądinąd już przez jego młodszego admiratora Władimira Sołowjowa: „W żadnym wypadku nie możemy pochwalać napaści Dostojewskiego na »żydów«, Polaków, Francuzów i Niemców, na całą Europę, na wszystkie obce wyznania".

Gdy w 1992 r. sam opublikowałem książkę o Sołowjowie, stwierdziłem tam autorytatywnie: „Sam Dostojewski, jeśli wierzyć wspomnieniu jego współczesnego, wykazywał niekiedy wątpliwości co do moralnej oceny terroryzmu. My zaś możemy dodać, iż Dostojewski - jako chwalca carskiego despotyzmu i imperializmu (w „Dzienniku pisarza") - był w znacznie większym stopniu odpowiedzialny za działalność biesów aniżeli surowo przezeń osądzeni [liberałowie] Granowski i Turgieniew" („Włodzimierz Sołowjow wobec historii", 1992, s. 32). Dziś uściślę - „odpowiedzialny za działalność biesów" - tak! - ale konkretnie za Gułag i za Kołymę - absolutnie nie! Odpowiedzialność za wzmacnianie wielkorosyjskiego prawosławnego nacjonalizmu - tak! - ale konkretnie za Buczę - absolutnie nie!

Tym bardziej że Dostojewski jako pisarz i myśliciel to zjawisko po stokroć wielowymiarowe - pod wielkim wrażeniem jego twórczości pozostawał m.in. Karol Wojtyła, a i Czesław Miłosz zajmował się światem idei Dostojewskiego i nim samym wręcz przez całe życie, nigdy go zresztą do końca nie zgłębiając. Ponad 20 lat temu mówił Miłosz: „Pokusa silnego państwa rosyjskiego jest tak żywa dla umysłów Rosjan, że wydaje mi się, iż można sobie wyobrazić Dostojewskiego jako wyznawcę stalinizmu" (wywiad dla „Więzi", nr 3/2000). Jednak sześć lat wcześniej pisał w „Tygodniku Powszechnym" (16/1994):

„Dostojewski stawiał (…) diagnozę, namiętną, bo dyktowaną przez miłość do Rosji, ale też ważną dla całej ludzkości w erze naukowego przełomu. Zapewne, trzeba było być Rosjaninem, żeby domyśleć do końca skutki obalenia duchowej hierarchii i zapytywać: »Jeśli nie ma Boga, to jaki ja kapitan?«. Niemniej i nierosyjscy czytelnicy mogli znaleźć u tych rezonerów własne myślowe niepokoje, jedynie zdumiewająco wyjaskrawione. Wykładać Dostojewskiego, kiedy to, co zapowiedział, dokonało się na Sołowkach, w Workucie i na Kołymie, w Oświęcimiu i Treblince. Może moi słuchacze nie chwytali związku pomiędzy ideami i ich następstwami w praktyce, ale ja dostatecznie wiedziałem, że istnieje".

Dostojewski występuje w tym ostatnim Miłoszowym fragmencie wyłącznie jako „prorok", ostrzegający przed ludobójczymi totalitaryzmami, ale przecież nie ich propagator. Dziwię się, że takie potwornie uproszczone tezy budzą dziś ów wielki entuzjazm rzeszy polskich i ukraińskich przeciwników wojny Putina, mimo że ani o centymetr nie przybliżają one zrozumienia genezy tej zbrodniczej interwencji wojennej Rosji. Ze swej strony jestem dogłębnie przekonany, że akurat to, co wydarzyło się w Buczy, zostało już przez Dostojewskiego przedwstępnie potępione. Oto mój dowód, niechby i pośredni.

Stawrogin nigdy się nie pokaja

W Teatrze Nowym w Rydze odbyła się właśnie premiera spektaklu „Post Scriptum" w reżyserii Alvisa Hermanisa, z główną rolą Czułpan Chamatowej. Jest to pierwszy spektakl aktorki po tym, jak porzuciła Rosję po serii swych antywojennych wypowiedzi. A oto ogólna treść tej nie tylko scenicznej historii.

Moskiewska nauczycielka Nadia - której prototypem była jedna z realnych kobiet, opisana niegdyś przez Annę Politkowską - czyta w swoim mieszkaniu wypracowania uczniów. Jest całkowicie samotna - syn i mąż zginęli jesienią 2002 r. w Teatrze na Dubrowce, podczas spektaklu „Nord-Ost", przerwanego atakiem terrorystycznym i potwornie nieudolną akcją służb specjalnych Rosji.

Jedno z uczniowskich wypracowań dotyczy głośnego rozdziału „U Tichona" z „Biesów" - w swoim czasie notabene zatrzymanego przez cenzurę carską - gdzie bohater powieści Nikołaj Stawrogin próbuje dokonać aktu ekspiacji wobec mnicha - za to, że zgwałcił wcześniej dziesięcioletnią dziewczynkę o imieniu Matriosza.

Aktorka Chamatowa też znajduje się na scenie zupełnie sama - gra bowiem zarówno nauczycielkę Nadię, jak i Stawrogina oraz mnicha Tichona. W momencie kulminacyjnym o. Tichon nabiera gorzkiego przekonania, że akt żalu i pokuta są dla Stawrogina absolutnie niemożliwe. I straszliwie go to przeraża.

Chamatowa interpretuje to tak, że Stawrogin i Tichon to dwa oblicza zarówno historycznej, jak i dzisiejszej Rosji: „Powiedziałam podczas prób Alvisowi, że groza, jaką odczuł Tichon, była efektem jego świadomości, iż Stawrogin nigdy się nie pokaja. I właśnie, by się nie pokajać, popełni przed tym jeszcze cięższą zbrodnię. A Stawrogin - to Rosja. To ja tak powiedziałam, ale Alvis rozsądnie zauważył, że Rosja to nie tylko Stawrogin. Tichon - to także Rosja. Stawrogin i Tichon to dwie składowe Rosji, w tym także i mnie - Czułpan Chamatowej".

Fundamentalna pomyłka Dostojewskiego polegała oczywiście na tym, że Stawrogina uznawał on za „europejską narośl" na zdrowym ludowo-prawosławnym ciele Rosji. Jednak nawet i taki błąd nie może być powodem do przypisywania dziś Dostojewskiemu winy za zbrodnicze czyny żołdactwa rosyjskiego na przedmieściach i w okolicach Kijowa. Tym bardziej że oprawcy ani Dostojewskiego, ani nikogo innego w swym życiu dobrowolnie nie przeczytali. I nie jest bynajmniej przypadkiem, że uważny i utalentowany pisarz Ziemowit Szczerek, który niedawno odwiedził właśnie Buczę, poczynił tam również i taką bezcenną obserwację: „- Był taki jeden w Buczy - mówił wcześniej Leś, użhorodzki pisarz, który w Kijowie mieszka - co miał księgarnię. I całą okupację, kurwa, przeżył w spokoju, bo Ruscy do księgarni nawet nie weszli".

Dokąd pojechał hrabia Wroński?

Andrzej de Lazari, obwiniając pośrednio o Buczę Dostojewskiego, z Tołstoja jako pacyfisty winę szczęśliwie zdejmuje. Inaczej natomiast uczyniła jakiś czas temu, też w „Wyborczej", wybitna ukraińska pisarka Oksana Zabużko, deklarując: „Jeśli zaakceptujesz tezę Tołstoja, gratulacje. Jesteś gotów na przybycie rosyjskich wojsk". A co to za teza, dowiadujemy się pośrednio z akapitu po śródtytule „Kogo zmasakrował kochanek Anny Kareniny":

„Wszyscy pamiętamy, że Anna Karenina rzuciła się pod pociąg, ale mało kto, że jej zrozpaczony kochanek pojedzie walczyć na Kaukazie, czyli zafundować tamtejszym narodom to samo, co dziś oficerowie Putina Ukraińcom. Co zrozumiałe, czytelnik sympatyzuje z Wrońskim, a nie mimochodem wspomnianymi ludami kaukaskimi, z którymi idzie na wojnę. Owa optyka »wybiórczej empatii« jest integralną cechą rosyjskiego imperializmu, a co za tym idzie i literatury rosyjskiej, która zawsze była jego beneficjentem".

A jednak warto, choćby i z niechęcią, przeczytać w miarę uważnie to, co się krytykuje. Nie mógł Aleksy Wroński wyjechać w 1876 r. na wojnę na Kaukaz, bo ten - a chodzi tu oczywiście o Kaukaz Północny z Czeczenią, Inguszetią i Dagestanem - był już przez Rosję podbity 20 lat wcześniej. Wiosną 1876 udał się on natomiast, jako ochotnik, na wojnę bułgarsko-turecką, która w latach 1877-78 przekształci się w zwycięską batalię wojenną Rosji z coraz bardziej słabą i osamotnioną w Europie Turcją.

Późny Lew Tołstoj żadnej wojny już oczywiście nie popierał, utożsamianie go zatem z Wrońskim - a już szczególnie tym „udającym się na Kaukaz" - to dowód na socrealistyczne pojmowanie literatury, gdy pisarza odsądza się od czci i wiary za „nieproletariacką postawę" jego bohaterów. Tak potraktowano choćby zdolnego pisarza Jurija Oleszę (1899-1960) za obraz inteligenta Kawalerowa w powieści „Zawiść" (1927)…

Tołstojowi natomiast za jego pacyfizm podczas wojny 1877-78 czynił gorzkie wyrzuty w „Dzienniku pisarza" Dostojewski. Oczywiście sam był gorącym orędownikiem tej wojny Rosji z Turcją i apelował o wejście wojsk carskich do samej tureckiej stolicy. „Konstantynopol musi być nasz" - apelował w „Dzienniku…". Jednak wojska carskie - mimo że przebywały już w czarnomorskiej osadzie San Stefano, dosłownie o rzut kamienia od Stambułu (zwanego wtedy równolegle Konstantynopolem), a oficerowie rwali się, aby zawiesić dwugłowego orła na murach dawnego Carogrodu - otrzymały telegraficznie z Petersburga zakaz wkroczenia do stolicy Turcji. Stało się tak głównie za sprawą Anglii, która nie chciała nadmiernego osłabienia Turcji, tak że wejście wojsk carskich do jej stolicy uznałaby za casus belli z Rosją.

Ogólnie tamta wojna, nie licząc „wyrzutków" w stylu Tołstoja, cieszyła się ogromnym poparciem elit rosyjskich, w tym i całego społeczeństwa Rosji, na ile ono oczywiście istniało. Traktowano ją bowiem powszechnie jako zwycięski już ostatecznie finał walki o wolność dla narodów bałkańskich, dążących do wyzwolenia spod wielowiekowej zależności od Turcji.

Znamienne, że nawet taki znany aż do dziś myśliciel rosyjski Władimir Sołowjow (1853-1900) rwał się wówczas na front do Rumunii, zaopatrzywszy się już na drogę w rewolwer. Ale wtedy to nie Rosja dokonywała zbrodni wojennych, ale Turcja - przeciwko której pojechał właśnie walczyć do Bułgarii kochanek śp. Anny Kareniny.

Potworne tureckie masakry podczas kwietniowego powstania w 1876 r. w Bułgarii wywołały zresztą ogólnoeuropejskie potępienie, dokładnie tak jak dziś „rosyjska Bucza". Nieprzypadkowo bohater „Azazela" Akunina gazety z opisem „bestialstw baszybuzuków" w tym kraju nie uznaje za dobrą lekturę przedobiednią. Tureckie zbrodnie, w tym na dzieciach i na kobietach, będą niedługo kontynuowane w tureckiej Armenii.

Będzie nowa Norymberga?

Nie szukajmy zatem winowajców współczesnej Buczy aż w rosyjskiej literackiej klasyce XIX wieku. Nie przybliży nas to ani o milimetr do przykładnego ukarania prawdziwych oprawców.

Podoba mi się natomiast Francja, która już dawno wysłała pod Kijów do Buczy odpowiednich specjalistów. Ci zaś - miast cytować błędnie Tołstoja albo porównywać teksty Dostojewskiego z „Mein Kampf" Hitlera - przekopują w pocie czoła centymetr po centymetrze skrwawioną buczańską podkijowską ziemię, odkrywają w czaszkach zabitych otwory po strzałach z najbliższej odległości, badają DNA ofiar i sprawców… I katalogują to wszystko dla potrzeb - mam taką twardą nadzieję - nowej Norymbergi.

Oby trafił tam również - prócz oczywiście Władimira Putina, Siergieja Szojgu, Siergieja Ławrowa, Dmitrija Miedwiediewa, Margarity Simonian i Marii Zacharowej - także i ten żołnierzyk rosyjski, który chwalił się pod koniec lutego (w rozmowie przechwyconej przez niemiecką federalną służbę wywiadu BND), że zabił właśnie w Buczy ukraińskiego rowerzystę w podeszłym wieku.

 

PLIK PDF 

***Grzegorz Przebinda - ur. w 1959 r., rusycysta i historyk idei, profesor UJ. Autor m.in. książki „Włodzimierz Sołowjow wobec historii", Kraków 1992

***
 
Źródło: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28805570,dostojewski-odpowiedzialny-za-dzialalnosc-biesow-tak-ale-nie.html 
 
Tekst Andrzeja de Lazari: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28603508,to-nie-przypadek-ze-tuz-przed-wojna-putin-osobiscie-otworzyl.html 
Data opublikowania: 25.08.2022
Osoba publikująca: Bartosz Gołąbek